Obszar społeczny – w nim
poszukujemy wszystkiego, co wiąże się z naszym przebywaniem w
społeczeństwie. Wszelkie reguły, zależności, współzależności społeczne…
Dla mnie osobiście, to jest chyba
jeden z najbardziej stresogennych obszarów i kopalnia takich stresorów, które
zdarza się, że wprowadzają mnie w pewien rodzaj zamrożenia, objawiający się
tym, że siedzę i się nie odzywam udając, że mnie nie ma... A jednocześnie
często brak mi interakcji międzyludzkich, zwłaszcza, kiedy jestem w domu np. z
chorującym dzieckiem. Potrzebuję też dużo czasu żeby poczuć się pewnie w
jakiejś grupie, a poczuje się tak tylko wtedy, gdy jest w niej mało oceniania -
jeśli słyszę ciągle komentarze oceniające (nawet nie na swój temat), to
automatycznie nie mam ochoty na interakcję. Jako dziecko, często byłam obiektem
opinii. Co może być dla niektórych ciekawe – w większości przypadków były one
pozytywne - nawet bardzo, często były tak bardzo pozytywne, że odbierałam je
jako sztuczne, jako gadanie dla gadania, paplanie. To czego mi było trzeba to
interakcji dającej poczucie bycia w relacji, a nie oceniania – nawet jeśli
pozytywnego. I tak mam do dzisiaj. W kontaktach społecznych poszukuję więzi i
otwartości, a także swobody i czasu mi potrzebnego na oswojenie się np. z
nowymi osobami czy sytuacją. Mam też wrażenie, że mam dużą łatwość w
odczytywaniu cudzych nastrojów (tzw. jedno spojrzenie, a ja wiem „wszystko”), a
to sprawia, że często czuje się przytłoczona i wcale nie ułatwia mi to
nawiązywania kontaktów. Zwłaszcza jeśli nie są to te „przyjemne nastroje”.
Również zazwyczaj nie cierpię bycia w centrum uwagi, do tego stopnia, że np. w
gimnazjum/liceum czułam się niepewnie przychodząc w nowej bluzce do szkoły -
zawsze ktoś komentował choćby: "o nowa bluzka" itp., a mnie to
wprowadza w zakłopotanie. I to chyba znowu jest pokłosie ciągle słyszanych
pochwał, które jak się okazuje wcale mi w życiu nie pomogły. Z drugiej strony,
jeśli jestem pewna swojej wiedzy, nie mam większego problemu z prezentacjami
przed większą ilością osób itd – choć oczywiście przed się stresuję. Jednak już
w trakcie napięcie opada, a ja oddaje się mówieniu 😊
Kolejnym niewątpliwym stresorem jest dla mnie rozmowa. Jednak może to być dla
mnie doświadczenie pozytywne – ładujące moją energię, bądź negatywne –
zabierające ją. Zależy to od tego z kim rozmawiam, od tego czy rozmowa jest
płynna. Wymyślanie tematów rozmów czy rozpoczynanie rozmowy jest dla mnie
często niezręczne, zwłaszcza jeśli słabo znam rozmówcę. Trudne konwersacje w
cztery oczy mogą wywoływać stan, który opisałam na początku – przestaje się
odzywać. Nie czuję się też pewnie w dużych grupach, czy kiedy potrzebuję/chcę
podejść do rozmawiających już osób.
Kiedyś ze strachem patrzyłam na telefon, na który dzwonił nieznany numer -
długo połączeń od obcych numerów niemal w ogóle nie odbierałam, chyba że
spodziewałam się takiego telefonu. Obawy wynikały z tego, że nie wiedziałam kto
dzwoni i czego może ode mnie oczekiwać, oraz że np. nie będę chciała/umiała
spełnić oczekiwań. W okresie, gdy spodziewałam się wielu takich telefonów, mój
lęk nieco się oswoił dzięki praktyce, choć nadal mam opory również przed
dzwonieniem – chyba mimo wszystko wolę rozmowy na żywo.
No to teraz: jak sobie z tymi stresorami radzę? Bardzo różnie… W wielu
momentach zwyczajnie unikam nowych i nieznanych sytuacji społecznych, omijam
szerokim łukiem urzędy, w których nie czuje się pewnie – choć to się łączy ze
stresorami poznawczymi.
Moją strategią adaptacyjną jest powolne budowanie mojej „prywatnej” grupy
wsparcia. Poszukiwanie osób o podobnych poglądach i podejściu do życia.
Angażowanie się w wydarzenia, na których już kogoś znam, co daje mi poczucie
bezpieczeństwa, a jednocześnie mam wtedy w sobie przestrzeń na poznawanie
nowych osób. Przebywanie w takiej „bezpiecznej” dla mnie grupie daje mi również
pole do uczenia się interakcji społecznych i zależności, a także buduje we mnie
poczucie bezpieczeństwa. Przebywanie z moim dzieckiem też jest dla mnie polem
do nauki – syn sporo mówi, w ostatnim czasie zdarza mu się zaczepiać obce osoby
i coś im opowiadać – siłą rzeczy wtedy i ja jestem włączona do konwersacji 😉
Tyle o mnie, chciałabym jeszcze wspomnieć o tym jak istotny z punktu rozwoju
dziecka jest obszar społeczny. Jesteśmy gatunkiem, który wręcz wymaga bycia w
społeczeństwie. Dla noworodka kluczowy jest dotyk, bliskość, zapach
rodzica/opiekuna. Dawne eksperymenty wykazały, że bez bliskości i dotyku,
dzieci umierają. Stąd obszar ten jest dla nas niesamowicie ważny. Również wg
teorii poliwagalnej w razie jakichkolwiek problemów/stresów naszym pierwszym
odruchem jest właśnie kontakt z drugim człowiekiem. Jest to najbardziej
adaptacyjna strategia. To też widać w eksperymencie kamiennej twarzy Tronicka
(dostępny na YT) – w którym, po tym jak mama „zamroziła” swoją mimikę,
pierwszym odruchem dziecka były próby ponownego zaangażowania społecznego –
chłopiec uśmiechał się, wydawał różne dźwięki – wszystko, żeby zachęcić mamę do
ponownej zabawy, którą prowadzili chwilę wcześniej. Dopiero kolejną reakcją
była walka-ucieczka.
To właśnie już u niemowlaków możemy zauważyć jak dużym stresorem mogą być
kontakty społeczne jeśli są np. zbyt intensywne, lub odwrotnie jest ich zbyt
mało – niektóre maluchy mogą płakać, bo brakuje im towarzystwa innego niż mama,
która jest z nim 24/7. Również Shanker w książce Self-Reg wspomina o przypadku
chłopca, dla którego mimika twarzy w trakcje zabawy była bardzo mocnym bodźcem
i często potrzebował odpoczynku od interakcji z tatą. To był niemowlak. U
starszych dzieci czy osób dorosłych problemem może być to, że nie potrafią
„odczytywać” z mimiki, co inne osoby czują albo mogą mieć problemy z nadążaniem
za przebiegiem konwersacji. Taka osoba często nie rozumie, dlaczego to, co
powiedziała lub zrobiła, chcąc nawiązać kontakt z innym, wywołało strach czy
gniew, widoczne na twarzy tego drugiego człowieka. Takim osobom może się
zdarzać poczucie, że każdy w grupie z wyjątkiem niego dobrze integruje się z
resztą albo że wszyscy inni śmieją się z żartu, którego on nie rozumie.
Ponadto pamietajmy o rezonansie limbicznym, który sprawia że niejako
automatycznie przejmujemy cudze emocje na siebie. Układ limbiczny i jego
„otwartość” na innych jest kluczem do wyjaśnienia w jaki sposób tak łatwo w
tłumie szerzy się panika czy euforia. Jednak nie jesteśmy podatni tylko na
silne uczucia, nieświadomie zauważamy znacznie więcej, każdy niuans – mimika
twarzy, zmiany napięcia mięśni wokół oczu, zmiana zapachu potu (wiecie, że
umiemy wywąchać strach?) – to wszystko i wiele więcej odbieramy, przetwarzamy,
a to ma wpływ na nasze postrzeganie świata i ludzi. Jednak tak jak łatwo zarazić
cudzymi emocjami, tak i my możemy zarażać swoimi: właśnie w ten sposób
regulujemy swoje najmłodsze dzieci (ale też innych dorosłych). Słowa Shankera
„spokój rodzi spokój” nabierają tutaj zdecydowanie głębokiego znaczenia. Tym
spokojem zarażamy się właśnie na poziomie układu limbicznego, czasami słowa
wcale nie są konieczne. Niekiedy wystarczy czyjeś łagodne spojrzenie, aby nasze
napięcie zaczęło się obniżać.
Wracając do dzieci przykładowo mój syn jest tym, dla którego optymalna ilość
osób w otoczeniu
to ok. 4, przy większej liczbie zdarza się, że jest płaczliwy,
a ostatnio mieliśmy sporo sytuacji, gdzie przytłoczony reagował biciem innych
dzieci. Nic w tym dziwnego, bo gdy dziecko czuje się zagrożone, może u niego
przeważać reakcja układu współczulnego, czyli właśnie gniew i agresja lub
ucieczka; albo przywspółczulnego, który wywoła wycofanie lub paraliż. Tę drugą
reakcję widzę właśnie na dużych zgromadzeniach jak śluby/wesela, gdzie
najprawdopodobniej wpada w stan zamrożenia (kurczowo się mnie trzyma udając, że
go nie ma i nie reaguje na próby zagadania). Z drugiej strony jeśli jest
odpowiednio duża przestrzeń potrafi znaleźć sobie miejsce dla siebie, gdzie w
odosobnieniu się bawi.
Warto się przyglądać sobie i
dzieciom, często nie mamy świadomości, że coś tak oczywistego i codziennego dla
nas jak kontakty społeczne, mogą z nas wysysać energię. Dobrze jest dbać o to,
aby obracać się w środowisku, które jest dla nas pomocne i ładuje naszą
energię. Poza tym, jak w każdym innym obszarze nastawiamy się na budowanie
długofalowych strategii adaptacyjnych – czyli w tym wypadku takich, które
pozwolą nam na kontakty społeczne, będące dla nas źródłem spokoju lub
przyjemności. Jestem ciekawa jak ten obszar odbierają osoby, które mają dużą
łatwość w nawiązywaniu kontaktów i czy też zdarza im się czuć przytłoczenie
związane z interakcjami społecznymi?
Komentarze
Prześlij komentarz